III Brydżowy Ogólnopolski Obóz Młodzieżowy
Polskiego Związku Brydża Sportowego

Rogowo, 16 - 30 sierpnia 2003

TOWARZYSTWO WETERANÓW

Spora grupa weteranów obozowych wybierała się po wieczornym turnieju na “molo”. Poubierali się ciepło, zaopatrzyli w koce, latarki, termosy i gitary i na wspólną wyprawę ( dobre 200 m ) umówili na godzinę X. Pół godziny po godzinie X nadal stali przed budynkiem i gadali o rozdaniach. W końcu poszli.

Zrobiło się ciszej, ci, którzy jeszcze nie zasłużyli na wyprawy w towarzystwie weteranów powoli zbierali się do snu. Po kolejnej pół godzinie z budynku wypadła para obozowiczów: Natalia (szósty obóz) – ta sama, która pierwszego dnia potrafiła tak się zgubić na drodze ze stołówki, że odtąd do pobliskiego kiosku na wszelki wypadek ktoś jej stale towarzyszył; i Wojtek (piąty obóz) – którego opiekun, na wszelkich wyprawach brydżowych, przy pakowaniu do autobusu, pociągu czy zbieraniu grupy zadawał sakramentalne pytanie: “- Wojtek jest ? JEST ! To znaczy, że wszyscy są !” - i grupa mogła odjeżdżać.

Spóźnialscy , wyrażając pretensje: “przecież mieliśmy iść razem” i upewniwszy się co do kierunku, pognali w ślad za poprzednikami. W rozchodzącej się przed chwilą grupce napięcie wyraźnie wzrosło i zgodnie postanowiono zaczekać na dalszy ciąg. Zaczęto nawet przyjmować zakłady.

Jednak po następnej pół godzinie wszyscy zwątpili. Ktoś nawet zaczął: “masz taką kartę ...” i w związku z tym przestano jeszcze jedne pół godziny.

Naonczas z chaszczy od strony boiska ( przeciwny niż morze ) wyłoniła się para spóźnialskich. Zziajani, podrapani, oblepieni pajęczynami – widać, że wyprawa była długa i bolesna.

I wtedy, pławiąc się w pełnych podziwu spojrzeniach, przy wtórze “achów” i “ochów” zafascynowanych kibiców, Natalia stwierdziła z pełnym przekonaniem: “ TAM NIE MA ŻADNEGO MORZA !!!”

 

DO REDAKCJI NADSZEDŁ LIST...

“ ... opisowi nocnej wyprawy na molo należy się sprostowanie.

Otóż, całe zamieszanie spowodowane było rzekomą mnogością pomostów. Pomysł jakoby molo nie było singlowe narodził się w naszych umysłach po pierwszej z ( trzech ) naszych wizyt na pomoście. Po zaledwie kilku minutach spaceru ( 200 m !.. ) szczęśliwi stanęliśmy na schodach z plaży, wdrapaliśmy się i...nic. Zastaliśmy tam jedynie grupkę podpitych młodych ludzi, których po bliższych oględzinach ( ? ! ) uznałam za wczasowiczów nie-brydżowych.

Niestety, stworzona ad hoc, błyskotliwa koncepcja poszukania drugiego pomostu doprowadziła nas do zguby. Powróciwszy do ośrodka, zapytaliśmy kilku przypadkowych spacerowiczów o drogę. Uzyskaliśmy sprzeczne odpowiedzi. Niezrażeni, udaliśmy się w stronę Kołobrzegu. Bezowocnie.

... ( Przepytywana, gwoli dziennikarskiej rzetelności, następnego dnia dyrekcja Ośrodka zarzekała się na wszystkie świętości, że w promieniu 4 km nie ma innego pomostu i że w Kołobrzegu, owszem, jest – tyle, że to 15 km )...

Następnym etapem naszej wyprawy krajoznawczej był powrót na pomost nr 1, który nadal nijak nie odpowiadał naszym wyobrażeniem o celu podróży. Zdesperowani, zawróciliśmy i postanowiliśmy poszukać drogi ( na pomost ? ! ) w lasku koło ośrodka. Nie wiedzieliśmy, ze czeka nas godzinne brodzenie w krzakach po pas, zderzenia czołowe z drzewami i ciągłe gubienie wydeptanej ścieżki (lasek miał circa 20 X 30 metrów !). Oczywiście, żadna z dróżek nie zaprowadziła nas do naszego Eldorado – molo nr 2. W tym oto momencie wyraziłam swoją, uzasadnioną w tej sytuacji, opinię, że TAM NIE MA ŻADNEGO MOLA, co zostało podsłuchane, przekręcone i rozpowszechnione przez żądną sensacji redakcję ... “

Uwaga ! wszystkie wtręty, podkreślenia, wytłuszczenia i różne takie pochodzą od redakcji strony obozowej i stanowią wyraz zachwytu, podziwu i głębokiego przekonania, że KOMU INNEMU TAKA WYPRAWA BY SIĘ NIE UDAŁA.


z życia BOOMu

 

Wspomnienia z poprzednich letnich obozów brydżowych PZBS: 

Mazury 2001,  Muszaki 2002